środa, 31 października 2007

28 dni póżniej...

Właśnie mija 4. tydzień mojego pobytu w Japonii. Z tej okazji 2 japońskie plakaty do filmu "28 dni później" (raczej kiepski zombie-horror) i małe podsu- mowanie (przygotować się na długi post!):


Życie
Jedzenie jest tu tanie i bardzo przyzwoite, pytanie czy nie znudzi mi się ciągłe wpieprzanie makaronu z "czymś". Sushiarni jest w mojej wiosce malutko, ale jak już się do takowej pójdzie, to czysta rozkosz. Śmiesznie tanio, a naprawdę pysznie. Yoshioka twierdzi, że tu to jeszcze nic, u niego na Hokkaido to dopiero zobaczę co to znaczy smaczne sushi. Sprawdzimy, Yoshioka, sprawdzimy...

Piwo jest, zgodnie z opowieściami, bardzo dobre, tylko drogie jak nieszczęście. Ale to pewnie dlatego że japończykom wystarczy jedno na wieczór. Na razie moim głównym paliwem jest:

piwo raczej z tych tańszych - czyli w supermarkecie około 4 złoty za puszkę.

Pogoda jest tu super, choć czasami zdarzają się dni takie jak ten:

to generalnie nadal pada mało, a temperatura utrzymuje się powyżej 15 stopni. A z tego co słyszałem, u was to już nawet śnieg z deszczem bywał...

A wieczorami niebo wygląda tak:

Biurokracja w tym kraju jest potężna, ilość druczków i podpisów potrzebnych by cokolwiek załatwić jest ogromna. Na szczęście na początku we wszystkim pomagał mi Yoshioka, więc nie wiem czy jakbym to wszystko musiał sam załatwiać to też by mi sie tutaj tak podobało... no ale teraz w ramach sprawdzianu mam ambicje załatwić parę spraw sam: jutro jadę do urzędu miasta powiadomić ich o mojej przeprowadzce.

Życie studenckie,
jak na razie nie jest zbyt rozwinięte. Chińczycy, którzy mieszkają w moim akademiku dzielą czas między sen, pracę i uniwerek tak, że niewiele wolnego zostaje. Moje kontakty z nimi ograniczają się więc do krótkich rozmów na korytarzu, gdy spotykam ich jak idą umyć zęby w piżamie o godznie 14, bo pracowali do 8mej rano i właśnie wstali. Oprócz tego nasłuchuje ich nawoływań jak siedzę w pokoju. Czuję się przez to trochę jak w poczekalni u dentysty, bo chiński na żywo brzmi jakby porozumiewała się grupa ludzi mających usta wypchane watą.

Tak więc włóczę się z Samoańczykiem i Yoshioką. Dziś dostałem straszliwe baty w kręgle. Ale w piłkarzyki na playstation 3 już mi się udało Yoshiokę pokonać 2:1 (jego kumpel, Shigeaki, niestety nadal jest poza zasięgiem).

Moje Hitachi to jest wioska (widać w Japonii wszystko co ma mniej niż pół miliona mieszkańców tak trzeba traktować), więc życie nocne, o ile je ma, to jest dobrze ukryte.

Tutaj jeszcze nie byłem, ale nazwa brzmi zachęcająco...

Oto największy pomnik(?) jaki znalazłem w Hitachi. Znajduje się przed główną stacją kolei i przedstawia... trubinę parową...

A tutaj, wg Yoshioki (który dorabia jako dostarczyciel pizzy, i takie rzeczy wie), mieszka miejscowa yakuza...

Dziś się dowiedziałem, że nie ma tu ani jednego kina! Może jest tu jakieś zagłębie rozrywkowe, ale na razie nie miałem czasu go szukać, bo w pierwszy (i jak na razie jedyny) wolny weekend wyjechałem do Tokio... właśnie.

Tokio
Jest super. Czystsze niż Warszawa, i mimo że tak ogromne, to poruszanie się po nim jest całkiem przyjemne – 15 linii metra to może nie jest strasznie dużo, ale pozwala dostać się do każdej dzielnicy w miarę szybko, a system powiadamiania o stacjach, czasie podróży, a nawet o tym z której strony wagonu drzwi się otworzą dostarcza wszystkich informacji niezbędnych by podróżować bezstresowo. Nie żebym potrzebował, ale informacje te dostępne są też po angielsku. Dodatkowo stereotyp o japońskich środkach komunikacji dostosowanych do ludzi o wzroście max: 160cm jest nieprawdziwy. Metro, pociągi i autobusy są tak wysokie jak u nas.

Bardzo pozytywne wrażenie sprawia też fakt, że wystarczy odejść od głównych ulic (czytaj: stacji metra), i już robi się cicho i przyjemnie – jak szedłem głosować (polska ambasada jest położona trochę na uboczu) to wszedłem właśnie w takie osiedle – 9 rano, cichutko, żadnego człowieka nie widać... super. Zupełnie nie czuje się tych 15 milionów ludzi dookoła...

Studia
krystalizuje się też wreszcie co ja tu będę robił w sensie naukowym! Chociaż nadal nie wiem czy zaliczą mi rok na informatyce, to przynajmniej nie będzie to czas zmarnowany. Będę pomagał prof. Ozawie w pisani dwóch podręczników do C (jeden do GUI, drugi o symulacjach komputerowych). W ogóle to spadłem profesorowi z nieba, bo jego zespół składa się z takich mocarzy programistycznych, że głowa mała. Ostatnio przyszli na seminarium, mieli nawet prezentację w power-poincie, gdzie jako ich największy sukces (a pracują nad tym już miesiąc) figurowało napisanie programu... którego nie potrafią uruchomić. Normalnie padłem.

Oprócz tego tłumaczę właśnie kawałek podręcznika z japońskiego na angielski (uczę się wyrazów typu „terminal komputerowy”), chodzę na zajęcia (po japońsku – z tych najłatwiejszych rozumiem z połowę. Z tych najtrudniejszych nic kompletnie.). No ale uczę się języka przynajmniej...

Czy czuję się jak biała małpa?
Zdecydowanie tak. Dzieci się za mną na ulicy oglądają, a nawet dorośli wodzą za mną wzrokiem (może po prostu jestem piękny? albo bardzo brzydki :D). Ale jak kogokolwiek przyuważę na gapieniu się na mnie, to zawsze głową kiwnie. Przynajmniej nie krzyczą Gaijin da!. W ogóle ludzie są strasznie mili, gdy się odzywam po japońsku od razu im się oczy rozszerzają (tylko troszeczkę, bo to w końcu skośnoocy) i uśmiech na twarzy się pojawia. Wszyscy są niezwykle pomocni i uczynni. Każdy sprzedawca/kelner/kucharz czuje się też w obowiązku zapytać czy mi się tu podoba, kiedy przyjechałem, i od ilu lat uczę się japońskiego. Każdy też obowiązkowo skłamie że świetnie mówię po japońsku – miła odmiana po moich bojach z japonistyką.

Podsumowując
Japonia da się lubić. Absolutnie nie miałbym nic przeciwko temu, aby pomieszkać sobie w Tokio przez parę lat. Tylko narzeczoną muszę tu ściągnąć. Ale bez Was, to jednak trochę nudno...

Stay tuned!

6 komentarzy:

Krzysiek pisze...

tylko nawet nie mysl o tym, zeby sie tam przeprowadzac na stale:]Pamietaj, jaka sobie zaplanowalismy emeryture...:D

Piotr Sarnowski pisze...

na stale nie. emerytura zajebista, pamietam :)

Shnitzel pisze...

Chmmm jako że mam w sobie coś z Japońskiego dziecka, to nie mogę puścić bez komentarza pojawienia się po raz wtóry wzmianki o PS3. Sam jestem raczej wyznawcą nie ortodoksyjnego "Billo Gejtsizmu" i pogrywam na x pudle 360, ale mimo wszytko informacje o konsolach pochodzące prosto z ich ojczyzny są nader ciekawe. Zupełnie inny poziom kultury grania i wszelako pojętej rozrywki elektronicznej podobno. Więc jakbyś z autopsji mógł przedstawić jak to tam w Japonii wygląda? I pamiętaj o Julio starociach ;P

Unknown pisze...

Julio starocie ja Ci dam Julio starocie!
Hehe a Sarna już za nami tęskni ^___^, albo jednak za tym schabowym :P

Soren pisze...

lol... wyglada to super ! ^__^
aaaaa sarniak slonko.... pytanie dotyczaca wiesz czego...
mitsuketa no ?

ath pisze...

"Każdy sprzedawca/kelner/kucharz czuje się też w obowiązku zapytać czy mi się tu podoba, kiedy przyjechałem, i od ilu lat uczę się japońskiego. Każdy też obowiązkowo skłamie że świetnie mówię po japońsku"

Proponuję odpowiadać: pan też świetnie mówi po japońsku ;P

ps.I jeszcze "o jak dobrze pan umie jeść pałeczkami!"