Rozmowy jakie prowadzę w sprawie pracy można podzielić na dwie kategorie. Kategoria pierwsza, to konwersacje z rodowitymi Japończykami, którzy po angielsku mówią lepiej albo gorzej, ale na ogół zrozumiale. Rozmowy te są grzeczne, konkretne i rzeczowe - nic im do zarzucenia nie mam.
Ale rozmawiam też z drugą grupą ludzi, z gaijinami z różnych agencji pośredniczących czy rekrutujących. I nie są to rozmowy normalne. Każdy email jaki dostaję, musi być "wielką, niepowtarzalną szansą" na "nowe wspaniałe wyzwania w Twojej karierze!!!111". Oczywiście muszę odpowiedzieć "jak najszybciej", bo w przeciwnym razie przepadnie mi "ultra wypasiony krok w kierunku Twojej wiecznej szczęśliwości". Gdyż "niepowtarzalną, super ofertę" niezmiennie składają mi "wiodące firmy w swojej branży / rejonie Pacyfiku / tym kawałku Drogi Mlecznej". Litości!
Z tego co pamiętam z mojego poprzedniego szukania pracy (co prawda w Polsce i ponad dwa lata temu), nie było aż takich hiperbol i podniosłych frazesów. Najgorsze jest to, że o ile wiem co odpisać uprzejmemu Japończykowi, to nie do końca orientuję się jak rozmawiać z hiper podekscytowanymi gaijinami. Czy też powinienem pisać, że każda oferta jest dla mnie takim źródłem radości, że chyba majtków nie dopiorę?
Jutro po południu spotykam się z jednym takim podekscytowanym. Zobaczymy jak wygląda to na żywo...