jako, ze Luby udal sie wlasnie na uniwersytet, studiowac zawilosci programowania ja, jako przykladna, japonska zona zajmuje sie zgarnianiem nieporzadku z jednego miejsca na drugie..
Naszla mnie przy tym refleksja na temat, ktory Lubemu zdazyl juz spowszedniec, a mnie nie przestaje zadziwiac:
japonska tak zwana kultura zywieniowa..
Bo nie rozchodzic sie tu bedzie tylko o jedzenie, ale rowniez o cala otoczke tegoz.
...
Po pierwsze, co juz wielokrotnie zauwazano: jesli poznasz nieznajomego Japonczyka podczas pierwszej rozmowy tematem numer jeden bedzie na 90% pozywienie. Tak po prostu jest. O ile w Anglii uniwersalny watek niezobowiujacego small-talku to pogoda, w Polszcze zas narzekanie na polityke, to w Japonii kazdy z autentycznym zainteresowanem bedzie dopytywal o potrawy twojej rodzimej kuchni, sposoby ich przygotownia, a jesli znajomosc zapowiada sie na dluzsza zaprosi wrecz do siebie na "wymiane doswiadczen kulinarnych" (i nie jest to bynajmniej przykrywka dla dzialan damsko-meskich wiec porzuccie nadzieje :-D)
Po drugie: W Ojczyznie mamy przekazuja pociecha odwieczna prawde: "nie baw sie jedzeniem". W Japonii jest to nie do pomyslenia. Ba, obowiazuje wrecz zasada odwrotna: "Baw sie jedzeniem, Cesarzu Bobo! Baw sie ile wlezie!". Samodzielne przygotowanie bulioniku w restauracji: prosze bardzo! Spotkania znajomych nad wspolnym grillem w pobliskiej knajpie: z radoscia! A na koniec lody z wasabi! Albowiem w zakresie smakow rowniez obowiazuje wolna amerykanka. Coca-cola z ogorka? Wiwat! Glowy z krewetek: najsmaczniejsze na swiecie! A na koniec Swiety Grall sztuki kulinarnej w Japonii: Buleczka z melona. I to nie polegajaca na nasaczeniu chemicznej buly rownie chemicznym "ekstraktem melonopodobnym" ale smakujaca, pachnaca zywym melonem a tylko wygladajaca jak buleczka melonowa doskonalosc ^^!
Ale wracajac. Trzeci i ostatni punkt mego rozumowania: Japonczycy maja do jedzenia stosunek radosny i frywolny. Zadnych regul ani zasad. Nie znaczy to oczyiscie ze lubuja sie tylko w dziwactwach. Ale probuja, szaleja, eksperymentuja. Przede wszystkim chodza jesc "na zewnatrz" calymi rodzinami. Wyjscie do restauracji moze i jest wydarzeniem quasi-swiatecznym, ale tylko jesli to np. francuska wysokiej klasy restauracja - na codzien mozna isc zupelnie bez okazji: w poniedzialek na pizze, we wtorek na makaron, w srode na sushi, w czwartek na curry a w piatek na co tam jeszcze. I robia to nie tylko ludzie tonacy w pieniadzach. Bo po prostu na miescie mozna tu zjesc tanio i dobrze. Albo drogo i tez dobrze. Przedzial cenowy posilkow jest o wiele szerszy niz w Polsce tak, ze kazdy znajdzie cos dla siebie, jesli nie ma czasu/ochoty gotowac.
...
A rynek zywienia dla samotnych, zapracowanych ludzi! (wiem ze poprzedni punkt mial byc ostatnim ale tak mnie jeszcze naszlo..). Gotowanie dla singla w Polsce jest gehenna (i know. i've been there..). Juz nie wiadomo co drozsze - kupowanie produktow i przygotowanie ich w domu, czy codzienne posilki na miescie. A tu prosze: chcesz kupic porcje miesa mielonego dla jednej osoby? Masz cztery rodzaje do wyboru. A w najgorszym wypadku w pobliskim konbi kupisz za 6 zlocistych swiezy sushi lunch - dowozony dwa razy dziennie zeby rybka nie zasmierdla.
Krotko rzeklszy:
mam duzo zastrzezen do tego kraju; nie jest on w zadnym wypadku rajem na ziemii, ale w sprawie jedzenia.. znalazlam tu Ogrod Rajski, Boskie Jeruzalem oraz Tralfamadore, wszystkie polaczone w jedno :-)
Mniam. Ide pozrec kulki ryzowe z krewetkami i majonezem (2 zl)
(goro, goro)
PS. Tylko z owocami jest cos nie tak.. sa.. za ladne. Brzoskwinia ktora ostatnio kupilam byla tak duza, pachnaca i wypieszczona, ze zjadajac ja czulam sie jakbym pozerala niemowle ><
A to wlasnie wpomniany Zloty Grall Zywienia w towarzystwie mrozonej zielonej herbaty z bita smietana i lodami. Prawdziwy Happy Meal :-D