czwartek, 27 stycznia 2011

Rowerem przez Tokio

Zadanie: przewieźć rower ze starego mieszkania do nowego.
Pogoda: słonecznie, około dziesięciu stopni Celcjusza.
Odległość: Niecałe dwadzieścia kilometrów.

Problem: Wzdłuż linii kolejowej można pokonać około połowy dystansu. Potem trzeba zagłębić się w labirynt wąskich tokijskich uliczek.

Wynik: Sukces!
Nadłożyłem tylko dwa kilometry!

Przemieszczać się Po Tokio, najlepiej jest komunikacją miejską. Ewentualnie po głównych drogach, bo one są jeszcze jako tako oznakowane i posiadają nazwy lub numery. W dżungli małych uliczek, ratował mnie GPS z iPhpona i Google Maps. Bez nich pewnie ciągle bym jechał, zamiast to pisać. A tak, czas poniżej 3 godzin, czyli nieźle, zważywszy na conajmniej jedną godzinę spędzoną na zastanawianiu się "a dokąd teraz?" oraz fakt, że rower to zbyt mała na mnie damka z ostrym kołem (koloru różowego... czy jeżdżenia na czymś takim nie czyni mnie aby hipsterem?).

Jedyną przygodą po drodze było uniknięcie rozpłaszczenia przez wyładowywane za pomocą dźwigu elementy rusztowania - bo nie pomyślałem, że będą je rozładowywać akurat na TĄ stronę, którą jadę. Czyli dzień jak codzień.

wtorek, 25 stycznia 2011

For want of an iPhone

Słowo wstępu: nie istnieje w Japonii instytucja łatwo dostępnych pre-paidów. Nie da się tak po prostu wejść do sklepu, kupić zestaw, włożyć kartę do telefonu i zacząć używać. Niezależnie od rodzaju abonamentu (pre- czy post-paid), trzeba podpisać stosowną umowę, poświadczyć gdzie się mieszka i wylegitymować pozwoleniem na długie bytowanie w Japonii (nawiasem mówiąc, ja nie spełniam większości tych warunków, na szczęście dysponuję całkiem dobrze upozwoloną i poświadczoną Żoną).

Jak każdy geek, miewam swoje kaprysy odnośnie gadżetów. Ostatnim było zakupienie jeszcze w Polsce iPhona 4. W Japonii zaś miałem zamiar podpisać cyrograf z którymś z operatorów, który dostarczyłby mi lokalesowy micro sim i używania produktu Apple długo i szczęśliwie w kraju kwitnącą wiśnią płynącym.

Udałem się zatem do lokalnej siedziby SoftBanku, bo w Japonii wyłącznym dystrybutoremtelefonów z jabłkiem jest właśnie SoftBank (zwyczajowo, Apple podpisuje umowę na wyłączność z operatorem, który na rynku wewnętrznym radzi sobie gorzej, bo więcej możńa z niego wycisnąć). W malutkim saloniku, bardzo szeroko uśmiechnięta pani sprzedawczyni ucieszyła się bardzo, że chcę używać iPhona. Tylko wyjaśniła, że nie sprzedadzą mi samego abonamentu bez aparatu. A mikro simy sprzedają tylko do abonamentów z iPhonami. Więc może chcę kupić drugiego iPhona 4?

Jakoś nie specjalnie skusiła mnie perspektywa posiadania dwóch identycznych, cholernie drogich telefonów, postanowiłem zatem udać się do konkurencji: NTT DoCoMo. Przed wizytą w salonie, rozejrzałem się trochę po internecie, i natrafiłem na notatki prasowe stwierdzające, że DoCoMo będzie sprzedawać karty do iPhonów od 4 Sierpnia 2010. Czyli, dobra nasza!

Wyruszyłem więc do salonu DoCoMo, znajdującej się w ośmio-piętrowym budynku w którym sprzedawali tylko telefony! A tam, miły pan sprzedawca poinformował mnie, że nie. Nie sprzedają kart do iPhonów, nie sprzedają abonamentów bez telefonów i w ogóle skąd ty się facet urwałeś?

Troszkę podłamany, zacząłem rozważać nabycie abonamentu z najtańszym telefonem, oraz wycięcie sim karty do micro-sima (bo urządzenie jest to samo, karty różnią się tylko ilością plastiku dookoła), ale niezbyt uśmiechała mi się perspektywa kupowania telefonu tylko po to by go wyrzucić do śmieci, a i w wycinaniu kart mój success rate wynosi obecnie tylko 50%.

I wtedy przypadek sprawił, że w wyniku małego zamieszania, moja żona została bez kuczy do zamkniętego mieszkania. Udała się zatem z powrotem do ośmio-piętrowego budynku w którym sprzedają tylko telefony!, albowiem internet uparcie twierdził, że sposób jest! I okazało się, że jest. Nazywa się b-mobile (i see what you did there!) i ma w swojej ofercie usługę pod tytułem: mikro-sim+abonament do zagranicznych iPhonów. A z DoCoMo ma tyle wspólnego, że korzysta z ich sieci.

Kartę zamówiłem, po półtora dnia przyszła i co najważniejsze - działa. Wyposażony w działający telefon komórkowy, czuję się jak prawie integralna część japońskiego społeczeństwa.

To działa! Muahahahahaha. Kilka literek, a tyle radości.

piątek, 21 stycznia 2011

Rirekisho

Popełniłem dziś rirekisho, czyli japońskie CV. Japońskie CV nie oznacza niestety normalnego CV, tylko że po Japońsku (choć oczywiście jest w tym jezyku) ale bardzo sformalizowany dokument (przynajmniej nie musiałem się o styl martwić), gdzie ilość, treść i wygląd poszczególnych sekcji jest ściśle ustalony.


Podstawowe różnice - historię edukacji zaczynamy od szkoły podstawowej (już się cieszę na samą myśl o tym jak będę tłumaczył, dlaczego nie wpisałem do rirekisho mojego gimnazjum), podajemy tak istotne dane jak stan cywilny i czy utrzymujemy współmałżonka, oraz ile zajmie nam ewentualny dojazd na miejsce pracy (w sumie logiczne - ten co ma daleko będzie musiał wcześniej wstać, nie wyśpi się i będzie mało produktywny).


Natomiast cała historia jako pracownika sprowadza się do wymienienia miejsc pracy oraz powodów z nich odejścia (zawsze: personal reasons).


Być może więcej o swojej pracy można opowiedzieć na mensetsu (interview) ale internet twierdzi, że wcale nie koniecznie - podobno ani edukacja ani historia pracownicza nie jest w ogóle sprawdzana. Jeśli tak, to w następnym moim rirekisho piszę, że pracowałem przez 10 lat na platformach wiertniczych oraz przy dalekomorskich połowach krabów. A jednocześnie jako dyrektor elektrowni atomowej.


A oto owoc mojej ciężkiej pracy:

Teraz dać to tylko komuś do sprawdzenia i gotowe! Jedyne miejsce co do którego mam w tej chwili wątpliwości, to opis mojego stypendium w Japonii...

Oczywiście już zaraz okaże się, że nie tak się wpisuje to albo tamto, tu jest źle a obok jeszcze gorzej, ale trudno. W najgorszym razie powrócę do rozsyłania CV w języku anglieskim.

sobota, 15 stycznia 2011

Targi pracy, na których nie dostaniesz pracy

Mimo że ciągle nie zakończyłem przygotowań niezbędnych do buszowania po japońskim rynku pracy, gdy trafia się taka okazja, nie należy jej przepuścić.

Jaka okazja? Wielkie Tokijskie Targi Pracy Dla Studentów Zagranicznych (taki tytuł przynajmniej miała ulotka, którą dostałem wczoraj).

Stosując skomplikowany proces logiczny ("Jestem z zagranicy oraz byłem studentem =?= Jestem Studentem Z Zagranicy") ustaliłem, że targi te też są dla mnie. I mimo że nie byłem do końca pewien co też na tych targach będzie (na jednych jedynych targach, na których byłem wcześniej, byłem po drugiej stronie barykady, tj. reprezentowałem Firmę) - poszedłem.

Oczywiście, to Japonia, targi pracy to nie miejsce gdzie można znaleźć pracę. Cała impreza zorganizowana jest pod japoński rynek pracy, w którym wielkie firmy co roku przyjmują w swoje szeregi świeżutkich absolwentów, po dość długiej ścieżce zdrowia (testach, rozmowach kwalifikacyjnych itp.). Na tychże targach zaś, wielkie firmy robią prezentacje o sobie, po to by zachęcić studentów do aplikowania właśnie do nich.

Cudowne w tym podejściu jest to, że zasadniczo nikt nie mówi nic o wymaganiach stawianych potencjalnym aplikantom. Japoński poziom nauczania na uniwersytetach, a zwłaszcza uczelniach technicznych, nie jest zbyt wysoki. Firmy zakładają, że nauczą nowych pracowników wszystkiego same. Mają na to czas, w końcu statystyczny Japończyk ma około półtora miejsca pracy w życiu.

Przydatność takich targów dla mnie - przyzerowa. Ale dowiedziałem się ile zarabia Entry Level w Sony Entertainment, że w NTT zatrudniają bez perfekt znajomości japońskiego i kilka innych "może przydatnych" ciekawostek.

Zobaczyłem też statystycznego studenta z zagranicy. Jest z Chin i mówi po japońsku tak, że mi głupio sie odzywać. Ale pewnie po angielsku nie mówi wcale i programować nie umie, wredna bestia. Znaczy - bez zmian od moich czasów.

Podsumowując - ciekawe doświadczenie, ale nie jestem ani trochę bliżej stania się sararimanem.

Ciekawostka: NTT to jeden z dziesięciu Tier 1 dostawców internetu na świecie. Na te dziesięć firm, osiem jest z USA (ofkoz), jedna ze Szwecji, i NTT. NTT ma też swój branch w Warszawie. Ciekawe co tam robią.

piątek, 14 stycznia 2011

Reaktywacja

Oto jestem. Z powrotem. Po dwóch i pół roku, tym razem w Tokio i z jasno określonym celem: znaleźć pracę, najlepiej w sektorze IT. Jedziemy!

Stare posty, z mojego okresu studenckiego, zostają. Co im będę przeszkadzał.