wtorek, 9 września 2008

That`s all Folks!

Spakowalem sie, porozwiazywalem wszelkie umowy, odebralem oceny, odbylem pozegnalna uczte na moja czesc... jutro do Tokio, pojutrze do Polski. Rok szybko minal. Zastanawiam sie, czego mi w Polsce bedzie brakowac, a czego nie. A ze z tych rozwazan, jakies podsumowanie mojego pobytu tutaj sie uklada, zamieszczam je zatem. Uwaga dlugi post!

Czego brakowac mi bedzie:

Japonczykow - narod pomocny, usmiechniety i uczynny az do bolu. Choc dziwne i niezrozumiale ma zwyczaje, choc czasem chec pomocy odczuwa sie jak wscibskosc, to jednak lepiej potrzebowac pomocy w Japonii niz w Polsce. I choc czasem ma sie wrazenie ze to populacja robotow zamieszkujacych wielka fabryke o nazwie Japonia, to jednak wystarczy troszke sie zaglebic by poznac Japonczykow od tej drugiej, calkiem szalonej strony.

Jedzenia! - ta jedna kategoria moglaby spokojnie na 3 punkty zostac podzielona, bo japonska kuchnia po prostu nie ma sobie rownych. Wynika to zarowno z wagi jaka sie przywiazuje do jakosci skladnikow, oraz do tego ze kazdy kucharz, niezaleznie od poziomu przybytku kulinarnego ma chyba poczucie misji, tworzenia jedzenia tak dobrego jak sie da. W ciagu roku jaki tu spedzilem, udalo mi sie tylko raz zjesc cos, co bylo autentycznie niedobre. I jadlem najlepsze w swoim zyciu sushi, lody, ciasta... nawet kotlety. Kolejna rzecz to sposob jedzenia - posilki skladaja sie czesto z wielu malych potraw, kazda o innym smaku... eh, moglbym pisac i pisac i tak bym nie napisal dosc.

Japonskiej Koleji - Nawet jak juz zdarzy sie, ze pociag jest opozniony, to dodatkowy przystanek, na ktorym bedzie czekal juz inny popularny pociag, by kazdy mimo opoznienia zdazyl dojechac tam gdzie trzeba. Co wiecej, informacja o tym, ze bedzie dodatkowy postoj, ze jak sie chce jechac gdziestam, to trzeba wysiasc, po schodach wejsc na gore, i w lewo, i na peron piaty, zostanie ogloszona w dwoch(!!!) jezykach. Inna sprawa sa stacje - na peronie, przed przyjazdem mozna sobie przeczytac w ktorym miejscu (z dokladnoscia do kilkunastu cm) zatrzymaja sie drzwi ktorego wagonu dowolnego pociagu. I czy to bedzie wagon z rezerwacja miejsc czy bez. I czy dla palacych czy nie. W ogole, komfort podrozowania koleja po japonii, zblizony jest do tego z samolotow (tylko na nogi wiecej miejsca - nawet jak sie jest tak wysokim jak ja). Jedyny minus, ze ceny tez sa blizsze tym samolotowym.

Japonskich barow - Jak juz sie uda odnalezc "po prostu bar", a nie host club czy karaoke bar czy jeden z tysiaca rodzajow japonskich przybytkow, to japonskie bary sa po prostu cudowne. Barman ma praktycznie obowiazek zabawiac gosci rozmowa, zwlaszcza tych co przyszli sami (w koncu nie idzie sie do baru pic samemu - to mozna taniej w domu). Wiec nawet samotne wedrowki po barach sa fajne. Kolejna zrecz to ilosc rzeczy ktore dostaje sie za darmo - od zagryzek, po drinki na koszt zakladu. Czesto wystarczy pokazac cos palcem i zapytac "a co to?" by barman pospieszyl zaznajamiac nas z wyrobami japonskiego przemyslu alkoholowego. A na koniec, jak sie z barmanem wejdzie w prawdziwa komitywe, to mozna mu kupic piwo, ktore on wypije razem z toba, a nie jak u nas, musi poczekac az skonczy prace.

Japonskie alkoholi - Choc japonczycy mocnych glow nie maja, to jednak pic uwielbiaja, i widac to np po tym. ze sklep z alkoholami znajdujacy sie blisko mojego mieszkania ma rozmiary supermarketu. Japonskie piwo jest dobre, w ocean innych japonskich wyrobow alkoholowych zapuszczalem sie raczej ostroznie, ale ilosc gotowych napoi drinkopodobnych, jakie mozna kupic na kazdym kroku jest oszalamiajaca. Moj ulubiony to chu-hi grejpfrutowy, sprzedawany w pol-litrowych puszkach napoj troszke mocniejszy od piwa. Na upaly - cudo.

Kombi Stoa - czyli Convenience Store. Sieci sklepow, czynnych 24 godziny na dobe, w ktorych mozna: kupic gazete, alkohol, jedzenie (niezle!) na cieplo lub na zimno, skorzystac z bankomatu, faksu, ksera i diabli wiedza czego jeszcze. W niektorych mozna np odbierac paczki z amazona (po co nie wiem, bo amazon.jp dostarcza je najczesciej za darmo pod drzwi w ciagu 3-4 dni. Jeszcze telefonicznie ustalajac godzine w ktorej dostarczy). Tych sklepow jest kilka sieci, rozniacych sie glownie logiem nad wejsciem, i jest ich mnostwo. Nawet w Hitachi. A w Tokio przypadaja 2 na kazde skrzyzowanie.

Pogody i Oceanu - choc jest to specyfika raczej Hitachi niz calej Japonii, to jednak klimat w ktorym zima moglaby uchodzic w Polsce za conajwyzej jesien mi bardzo odpowiada. Snieg w tym roku padal raz. Z deszczem. I natychmiast stopnial. I tak byc powinno. A ocean, oprocz cudownych widokow z mojego labu na uniwersytecie, zapewnia przyjemna bryze nawet w najgorsze upaly.

Czystosci - Japonia jest nieprzyzwoicie wrecz czysta. Choc da sie zobaczyc czasem jakiegos smiecia na ulicy, mozna miec pewnosc ze do jutra ktos go sprzatnie. Generalnie jest czysto, ladnie i przyjemnie. I pachnie milo. Przez caly rok jak tu mieszkalem, udalo mi sie zobaczyc jeden brudny samochod. Ale wygladal tak jakby ktos go porzucil w miejscu, ktorym stal (byl po prostu bardzo zakurzony), wiec sie chyba nie liczy.

Japonskich miast - Nie wiem czemu tak bardzo mi sie podobaja - moze dlatego ze wcale nie czuc jak bardzo zatloczone i ogromne sa naprawde. Jest w nich czysto, zaskakujaco cicho, system komunikacji miejskiej dziala bez zarzutu... (dwie nowe linie metra zostaly otwarte w Tokio przez rok mojego pobytu). A moze ja po prostu lubie te wysokie budynki...

Bezpieczenstwa - Japonia jest bezpieczna. Bardzo. Bardzo bardzo bardzo. Mieszkanie zamykalem tylko jak wyjezdzalem na pare dni - jest to praktyka powszechna. Zreszta zamki, ktore mialem w dzwiach, mozna by pewnie otworzyc spinka do wlosow. Tu sie po prostu nie kradnie (chyba ze rowery lub parasole - tylko te dwa artykuly trzeba chronic). Dodatkowo, zawsze, w kazdym miescie, niezaleznie od pory i ilosci procentow we krwi jakie mialem, bylem absolutnie pewien, ze nikt mi krzywdy nie zrobi. Japonia jest po prostu najbezpieczniejszym krajem na swiecie, i to czuc. I to uczucie jest bardzo przyjemne.

Czego mi brakowac nie bedzie:

Jezyka japonskiego - choc bez problemu moge sie dogadac z kim chce face-to-face, mimo ze moge ogladac telewizje czy przeczytac mange (ze slownikiem znakow), to ciagle japonski doprowadza mnie do szalu. Co jakis czas zdaza sie, ze nic nie rozumiem - bo ktos uzyje lokalnego dialektu, albo mowi niestarannie, albo po prostu uzywa slow ktorych nie znam. Jednego dnia wykloce sie o znizke czynszu, albo przeprowadze 15 minutowa rozmowe telefoniczna w sprawie internetu, a nastepnego dnia nie rozumiem co mowi do mnie baba za kasa w kinie. Grrrrr.

Robali - O karaczanach mozna poczytac nizej, ale to nie one sa problemem. W hitachi jest cieplo i wilgotno, mnostwo ludzi wiec mnostwo jedzenia, dodatkowo nie ma zimy z prawdziwego zdarzenia. Totez robale rosna do jakis niespotykanych rozmiarow - pomylilme juz motyla z nietoperzem, wazke z szerszeniem... a jakie rozmiary ma japonski szerszen, to sie wole nie zastanawiac.

Biurokracji - bo jest nawet gorsza niz w Polsce. Nie da sie zalatwic niczego, bez kilku podpisow, a znaki na moj adres chyba bede pamietal do konca zycia. Ilosc dokumentow jakie podpisalem, kserowalem, wysylalem, dostawalem jest po prostu ogromna. Biedne drzewa.

Jak widac, bede raczej tesknil niz cieszyl sie z powrotu do kraju. Podsumowujac, mysle ze Japonia jest bardzo dobrym miejscem do zycia. Pod wieloma wzgledami lepszym niz Polska. Czy bede chcial tu wrocic, pracowac i zyc (co jak mnie tu wszyscy zapewniaja, w ogole nie byloby problemem, banda pochlebcow)? Moze tak, zobaczymy.

A wiec...

Dziekuje za uwage, komentarze i czas poswiecony.

Niniejszym, bloga uznaje za zakonczonego.

PS:

Jezeli ktos czuje jakas niezdrowa potrzebe zobaczenia sie ze mna juz na lotnisku, a nie przy jakims piwie krotko potem, to laduje na Okeciu w czwartek o 1910, samolot z Wiednia. Transparenty mile widziane :)

czwartek, 4 września 2008

Na Zachodzie bez zmian, ale za to na Wschodzie...

Nastepnego dnia rozpoczalem polowanie na Karaczana. Przeszukalem szafki i szuflady. Zajrzalem za i pod pralke. Przestawilem lodowke. Liczba znalezionych Zbigniewow - zero.

Postanowilem zatem uzyc bardziej wyrafinowanej techniki wojennej. Udalem sie do supermarketu, a tam na stoisku "zwierzecym" pulapek na karaczany, trutek i innych dziwnych wynalazkow pelno. Zabralem sie zatem do czytania, wybierania, porownywania cen i przechwalek oraz instrukcji obslugi. Zajelo mi to trzeba przyznac - dlugo. Na tyle dlugo, ze jak juz zakupilem 16-pak potwornych pulapek Karaczano-bujczych, to zrobilem sie glodny.

A o pustym zoladku chemiczna bronie bawic sie nie zwyklem, przystapilem zatem do robienia obiadu.

I co tez uchwycilem kontem oka podczas krojenia czosnku?

Oczywiscie Zbigniewa.

Bezczelne bydle, nic sobie nie robiac z wlaczonego swiatla, mnie oraz halasu jaki robilem, szlo sobie po scianie przy podlodze.

Nawet sie rozgladal co pare krokow, jak na jakiejs wycieczce krajoznawczej.

Ze staropolskim okrzykiem "O zesz ty!" zlapalem za miotle i wymiotlem go przez drzwi, ktore wpierw otworzylem.

Po tej wiktorii, postanowilem jednak na wszelki wypadek rozstawic gdzie tylko sie da moje chemiczne truciciele karaczanow, ale od prawie tygodnia ilosc otrutych krewnych Zbigniewa ciagle na utrzymuje sie na zerze.

Tak tez odtrabilem zwyciestwo, i wydalem wielka uczte by celebrowac nowe zdobycze terytorialne, a o wojnie Polsko-Karaczanskiej, jeszcze dlugo bede opowiadac przy ogniskach...

A pulapki smierdza jak nieszczescie.

Chyba juz bym wolal jednego Zbigniewaod tego smrodu. Ale z drugiej strony, pewnie jednak nie.

poniedziałek, 1 września 2008

O zlym Karaczanie, czyli jak samozadowolenie sie msci.

Mam problem. Problem nazywa sie Zbigniew. Zbigniew jest karaczanem (karaczan - stara, z tureckiego, nazwa karalucha).

Posprzatal ci ja kuchnie, pozmywal naczynia. Ujawszy sie pod boki, spojrzalem na swe dzielo. I bylo ono dobre, totez popadlem w samozadowolenie. Wzialem sobie jogurt, otwieram szuflade by lyzke wyciagnac, a tam...

Zbigniew.

Zaskoczenie obustronne - ja odskoczylem w jedna strone, Karaczan Zbigniew odbiegl w glab czelusci podzlewowych.

Konsternacja zupelna. Jako ze nigdy wczesniej z karaczanami do czynienia nie mialem, udalem sie na uniwersytet i zasiegnalem fachowej opinii (wikipedia), czy to co widzialem to karaczan, i co sie w takim wypadku robi.

Wrocilem do domu, zajzalem do szafek... pusto. Mysle sobie - niemozliwe, bym mieszkal pol roku i nie zauwazyl karaczanow wczesniej - ergo, ten karaczan zabladzil byl skades (japonskie domy nie sa szczelne, a ja drzwi balkonowych od nastania wakacji praktycznie nie zamykam...). Karaczan jedzenia nie znalazl i wrocil do swoich. Zatem i ja sie wzialem za robienie obiadu...

ale w trakcie cos mnie tknelo i nagle otworzylem szafke pod zlewem, a tam...

Zbigniew.

Krew sie we mnie zagotowala, i poprzysiaglem plemieniu Karaczanowemu straszliwy los, a w szczegolnosci Zbigniewowi. Ale o pustym zoladku walczyc sie nie da, totez dokonczylem i zjadlem wpierw obiad.

Nastepnie przywdzialem stroj pogromcy karaluchow - czyli sie ubralem po prostu, bo choc przeciwnik malutki, to glupio z nim walczyc prawie nago (jest bardzo goraco).

Oczyscilem pole i przedpole pola bitwy - czyli usunalem wszystko z podlogi w kuchni, by Karaczan nie mial sie gdzie schowac.

Wypilem napoj odwagi +1, produkci Asahi Breweries, uzbroilem sie w co bylo pod reka (mlotek w rece lewewj, co by sposobnej okazji zadac Karaczanowi cios smiertelny, oraz miotle by Karaczana wymiesc z mieszkania).

Niestety, Zbigniew widzac mnie w takim rynsztunku podal byl tyly, czyli mowiac kolokwialnie zaszyl sie gdzies, menda jedna.

Nie wiem czy Karaczany maja zmysl sluchu, ale jesli tak, to jesli uslyszal co o nim, rodzinie i calym jego karaczanowym gatunku powiedzialem, to pewnie az czerwony na pancerzyku sie zrobil.

Jako ze bylo juz pozno, zamknalem szczelnie kuchnie i udalem sie spac.

Tak zakonczyl sie Dzien Pierwszy Wojny Polsko-Karaczanskiej.

Ciag dalszy nastapi.